sobota, 8 listopada 2014

Upomnienie......

Właśnie dziś na poczcie znalazłam upomnienie/pytanie: Czy blog zawieszony?
Nie mam teraz głowy do pisania bloga. Ilość pracy zawodowej, do tego problemy osobiste, zawirowania w życiu. Po prostu nie chcę dzielić się z tym z czytelnikami, bo blog ma być z natury pozytywny i optymistyczny. Z tych optymistycznych rzeczy to to, ze odnalazł mnie, ktoś z kim pokłóciłam się 27 lat temu. Już sądziłam, że znajomość zakończona, a tu jednak... I wyjaśnienia, wyjaśnienia. Miłe to.
A jako zadośc uczynienie pokazuję kilka zdjeć które powstały w niedalekiej przeszłości.

 

 droga do Zakopanego - jeszcze niezakorkowana zakopianka

 Doliny o poranku - widok z Toporowej Cyhrli

 A to widok z okna...



zdjęcie spod Krokwi
 

A to gdy szłam w stronę Krupówek
 
Autorka bloga


 Panorama Tatr z ośnieżonymi szczytami

 Wschód słońca i oświetlony szczyt



I Giewont - zawsze ten sam

W Zakopanem byłam z młodymi gniewnymi. Wrażenia cudne, ale opisze je później, teraz nie mam do tego głowy ani pomysłu. Witam czytelników, wybaczcie, ze moja wena nagle zanikła, ale to silniejsze ode mnie. Z pozdrowieniami.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Pierwsze koty za płoty

Jestem po pierwszej konferencji. Mało nas do pieczenia tego chleba, ale postaramy się upiec go jak najlepiej. Podobnie panowie, którzy ocieplają nasz dom - już zbliżają się do końca pracy. Już się niecierpliwie, bo kwiaty posadzone z wiklinowych pojemnikach czekają na postawienie na parapecie.
Zauważyłam na mapie wizytujących flagę Malty....Serdecznie witam w gronie czytelników, mam nadzieje, że nie zanudzam zapiskami.
Moja Kopia stwierdziła dziś, ze jednak będzie pracowała w ciągu roku szkolnego. Może nie cały weekend, ale piątki, soboty. To chyba magia posiadania własnych pieniędzy zadziałała. A mi się dziś przypomniało, ze mam zrobić prezentacje o Sienkiewiczu na Narodowe Czytanie Sienkiewicza...
Sezon arbuzowy w pełni i dlatego korzystam z dobrodziejstw tego owocu.

 Smoothie arbuzowe - arbuz pokroić na kawałki (bez skóry), "wydłubać" pestki (praca katorżnicza), zmiksować.


  

 Wczoraj pojechałam z Moją Mamą do Mikołowa, załatwić sprawy z ubezpieczeniem. Uwielbiam siedzieć na rynku i patrzeć w stronę fontann (po lewej stronie zdjęcia, małe, ale co jakiś czas ma miejsce widowisko: woda i muzyka.... cudne doznania)Patrząc w głąb uliczki odchodzącej z rynku ma się wrażenie, ze tam dalej jest molo i morze...
Jeszcze tylko tydzień wolnego....

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Do trawy na łąkach....

Co roku, pod koniec sierpnia, przypomina mi się ta piosenka. Gdy byłam w V klasie, Zdzisława Sośnicka wyśpiewała ją w Opolu, lata świetlne temu, ale wpadająca w ucho i stale aktualna.
Dlatego dziś pod kontem zbliżającego się końca wakacji.
Tu jeszcze jedzeniowe zdjęcia. Smoothie detoksujące wg Caffe Mała: kiwi, ananas, mango, banan. Wygląda niczym przetarty Shrek, ale jest smaczne.


A poniżej surówka z czerwonej kapusty. Jest ona twardsza niż biała, dlatego ja najpierw zasalam ja i po jakimś czasie odlewam "wodę", później dodaję pieprzu, majeranku, trochę cukru, soku z cytryny i opcjonalnie:
 - jogurt wymieszany z przeciśniętym ząbkiem czosnku(wersja light)
 - majonez (łyżka stołowa), może być tez z czosnkiem
Później znowu musi to poleżeć, aby się "przegryzło".


Robię ja zamiennie z surówka z marchewki, bo nie lubię jak na talerzu jest wszystko żółte (ziemniaki, mięso, dodatek).

I w ten sposób prawie zakończyłam temat jedzeniowy. Prawie, ponieważ następne zdjęcia wiążą się przyrodniczo - jedzeniowo. Ponieważ ostatnie dni sierpnia były deszczowo - słonecznie, a mieszkam przy lesie, zatem Facet juz nie mógł wytrzymać i "poszedł sprawdzić swoje grzybowe miejsca". I oto efekt tej lustracji:

 
Chamsko i bezczelnie w misce...


 malowniczo zaaranżowane w kuchni

Facet uwielbia grzyby w sosie śmietanowym z ziemniakami lub tylko z chlebem. Ja natomiast, jeśli już mam je jeść, to lubię z makaronem na gęsto.

Te które Facet nazbierał to prawdziwki, są twardawe, bardziej dodaję je do dekoracji, podkreślenia szlachetności smaku. W potrawach bardziej lubię podgrzybki. Prawdziwki to jeszcze w occie do wódeczki....
Natomiast grzyby w śmietanie robię następująco:
- grzyby oczyszczam, płuczę w zimnej wodzie, kroję na kawałki, nie siekam, tylko robię takie większe (np kapelusz o średnicy ok. 4cm kroję na 4 części)
- grzyby odgotowuję w wodzie - gotują się specyficznie, bo długo długo nic, a potem nagle robi się piana, która szybko ucieka z garnka i trzeba myć kuchenkę... Gotuję je do pierwszego "gotowania", nie pozwalam, aby się "przewracały. Potem zlewam je na sito. Niestety, cała woda jest stracona.
- na łyżce masła podsmażam cebulkę - najlepsza dymka, ale może być taki wyrośnięty szczypior, dodaję do tego odgotowane grzyby
- dodaje sól (dość dużo, bo grzyby lubią "pić" sól), majeranek, ziele angielskie ok.4 ziaren, liść laurowy, pieprz
- duszę na średnim ogniu, dodając w międzyczasie białego wina (ok. 3-4 łyżki), może być półwytrawne, ja dziś dałam słodkie i też było dobre, byle nie za ciężkie to wino
- gdy grzyby są średniomiękkie, dodaję łyżkę śmietany i mieszam wszystko razem, później jeszcze chwile podduszam na wolnym ogniu, aby śmietana się nie zwarzyła.
I teraz: można dodać do makaronu i wymieszać, dodając utarty ser, albo polać ugotowany makaron. Najlepszy makaron to szerokie wstążki, nie miałam takiego i u mnie jest wersja z kokardkami.




Te dwa nagie miecze to nie spóźnione poselstwo krzyżackie do króla Jagiełły. Bo też i miecze mizerne a i toporek i gliniaki nie na miejscu. To zapowiedź wczorajszego popołudnia na XV Jarmarku Średniowiecznym na zamku w Chudowie. Byliśmy na nim dwa lata wcześniej i był bardzie zorganizowany "na bogato". Można było wykonać kartkę papieru czerpanego, uczyć się pisma gotyckiego, próbować wykuć coś w kuźni. więcej było tez bractw rycerskich i kramów. Podobała mi się szczególnie jedna suknia, i już byłam gotowa ją zakupić, ale w porę przypomniałam sobie, ze po pierwsze primo - nie miałabym jej gdzie założyciel, a po drugie primo - nie chodzę w sukienkach/spódnicach. Dodatkowo ciżmy, sakwy, paski, zausznice...
Wczoraj tylko rozbity był obóz rycerski, tzn obóz się zwijał, bo brać rycerska musiała wrócić do rzeczywistości XXI wieku. Ale miałam możliwość zrobienia im paru zdjęć.
 
 Woje rozprawiający ze sobą i białogłowa, której to postawa wyraża: Długo tu jeszcze będziecie mleć ozorami? Jadło stygnie!"


 posłuszny woj udaje się na posiłek

  a tu już przy wspólnym stole

 Dwie białogłowy. Zapewne już zamężne. I pomyśleć, ze gdybym urodziła się 1000 lat wcześniej też nosiłabym takie odzienie. I kowalówną byłabym, ze względu na profesję Mojego Ojca.


Polaków rozmowy przy ognisku. Mężczyźni siedzą, a kobiety uwijają się.. Ot patriarchat.
 Ale najpiękniejsze zdjęcie udało mi się zrobić z ukrycia....

Widocznie już średniowieczni rycerze uznali, ze jednak wyroby ze Svealandu są najlepsze do umeblowania namiotów i zamków...

Natomiast z drugiej strony ruin zamku rozlokowali się bartnicy..

 Tu bartnik trzyma dłoń śmiałka i głaszczą rój pszczół.  Nie podjęłam się tego ryzyka - za bardzo cierpię po użądleniu pszczoły.

Ul, ale już w wersji "na bogato"

Natomiast my, poszliśmy na podgrodzie, gdzie znaleźliśmy uciechy dla ciała. 
Najlepsze jedzenie na świecie - chleb ze swojskiego wypieku ze smalcem i do tego ogórek małosolny, aaa..i kiełbasa z rusztu. I piwo z sokiem, ale to już nie dla mnie, tylko do ślubnego.

Jak mało potrzeba człowiekowi do szczęścia.....

czwartek, 14 sierpnia 2014

Czyżby już rok?

Chyba już mija rok, gdy zaczęłam pisać tego bloga. Dziś znowu wpis bezzdjeciowy.
Facet ma urlop, dlatego zrobiłam listę Niezbędnych Prac w Domu do Wykonania. machnął je oczywiście w jeden dzień, dziwiąc sie, o co robię tyle rabanu. No robię, robię, bo nałożenie rozet w bateriach łazienkowych trwało 3 lata. Ważna rzeczą, o którą wierciłam mu dziurę w brzuchu, to nasz przedpokój.
Od momentu, w którym  Futrzak Rudy odkrył, że framugi świetnie nadają sie do wspinaczek i pokazywania : "Zobacz, jakim jestem zwinnym kotkiem ( ten moment, gdy zleciałem na twarz, skacząc z pianina na szafę nie uznajemy)", dręczyła mnie myśl co zrobić ze ścianami w przedpokoju, kuchni, pokojach... Odciśnięte łapki kocie (bo to przecież taka fajna zabawa, zrobić rozbieg a potem susem na ścianę, odbicie się, zmiana położenia ciała, zeskok i powrót cwałem na balkon.... doprawdy - te człowieku to nie rozumieją, że kot pokojowy też musi dbać o zwinność). Zamalowywanie można było porównać do syzyfowej pracy. Pomyśły miałam rózne: a to powrót do boazerii, ale pomalowanej na biało, a to do paneli (białych), a to panele podłogowe (też jasne). I w końcu nasz konserwator w pracy podsunął mi prosty pomysł: " No przeciez Pani maż jest budowlańcem..nie lepiej tynk dać żywiczny albo akrylowy?" Proste? Proste.
Zabrał się do pracy w poniedziałek i voila...przedpokój gotowy.



A druga rzecz - wczoraj byłam z Moją Kopia w kinie i wracając wstąpiłyśmy do mojej koleżanki/przyjaciółki ze studiów. Data tez nie była przypadkowa - jej urodziny. Cudnie odnowić znajomości. Tym bardziej - nasze dzieci ostatni raz się widziały, gdy miały ok 3/4 lat..teraz maja 19/18 szok jaki przeżyli (Moja Kopia i syn przyjaciółki) był zabawny. Nagadałyśmy się za wszystkie czasy a i tak musimy powtórzy spotkanie.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Dorosłość

Moim wychowankom zawsze mówię, ze dorosłość polega na tym, ze wie się, kiedy skończyć.... I tu robię wymowną pauzę. Moja Kopia chyba tez wzięła to sobie do serca. Rozpoczęła pracę w Aniołach. Po dwóch dniach potrafi gałkować lody, spieniać mleko, zrobiła nawet espresso szefowi, bo w ten sposób się uczy. Nic nie powiedział, ale też nie wypluł, znaczy jest dobrze. Dziś ma drugą zmianę, jestem ciekawa, co dzis powie o dniu w pracy. Ech...nieuchronnie idzie ku dorosłości.
Dawajcie napiwki młodym ludziom w kawiarniach!

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Jabłka....

Dziś tak politycznie.... Z racji podróży Szlakiem Jabłkowym zachęcam do jedzenia jabłek. Miałam możliwość konfrontowania cen na miejscu (śliwki kupiłam za 1 złotych za kilogram, u mnie ok 3-4 złotych). Ja wiem: trzeba je zebrać, dowieźć itd. Ale do tego co już jest, dojdzie zakaz wysyłania owoców za wschodnia granicę. Z przeglądanych artykułów dostrzegłam, ze wiele znanych osób uczestniczy w tejże akcji. A ponieważ w tym wypadku czuje się patriotką, zachęcam również do jedzenia jabłek.

logo pochodzi ze strony: http://tsw.targi.pl/blog/2014/05/30/konferencja-polskie-jablka-na-globalnym-rynku-2/


czwartek, 31 lipca 2014

Ostatni dzień w Barce..a nie, w Sandomierzu....

Środa. Pogodny dzień. Dla nas ostatni dzień na ul. Tatarskiej 3 i w Sandomierzu. Spokojnie spakowałyśmy się i jeszcze raz poszłyśmy na Starówkę. Naszym celem była przede wszystkim Cafe Mała z jej cudowną atmosferą i kawami, napojami, smothie i naleśnikami, którymi raczy swoich wielbicieli (uwierzcie, po pierwszej wizycie staniecie się jej wielbicielami).
We wtorek, po zwiedzeniu Domu Długosza poszłyśmy tam na kawę, tzn. lette frappe miętowe wypiła Moja Kopia, a ja zamówiłam smoothie detox. To była już kolejna nasza wizyta, wiec zaczynałyśmy pogrymaszanie, czyli wybieranie czegoś innego. Stojąc przy ladzie, po drugiej stronie, zobaczyłyśmy..ksieżniczkę, Hanię, która w samych majteczkach (koszulka się suszyła), zmywała naczynia.

 księżniczka Hania
nie zmywała jednak spokojnie, tylko prowadziła ożywioną konwersacje. Tak, nie rozmowę, a konwersację. Odpowiadała pełnymi zdaniami wielokrotnie złożonymi. tłumaczyła spokojnie, ze musi tutaj zmywać, bo nie poradzą sobie z taka ilością brudnych naczyń.
My zamówiłyśmy swoje napoje i wyszłyśmy przed Cafe, aby złożyć zwłoki na krzesłach ustawionych na chodniku. Jakież było nasze radosne zdziwienie, gdy po chwili pojawiła się Hania ze zmiotką i szufelką. Jej praca przeniosła się przed Cafe. Oto zdjęcia relacjonujące:




 A sama Cefe Mała....  jest cudownym miejscem w Sandomierzu, z lekka nutą nowoczesności ( intensywna barwa ścian i mebli, wykorzystanie dekoracji plakatowo - komiksowej - coś jak pop art).

 
 wnetrze Cafe Mała w zdecydowanych kolorach

Cudowne dziewczyny, które serwują rewelacyjna cappuccino. Cóż w nim rewelacyjnego? No właśnie to, zer nie miało pianki, ale same było pianką - lekka przenikająca smakiem kawy i spienionego mleka. I smak kawy nie był ciężki, mocny, wyrazisto - kwaskowy lub goryczkowy, ale lekki niczym pianka, puch. Takie właśnie poranne obudzenie się. I cena też przystępna, ok 6-9 złotych (nie pamiętam dokładnie)

 Natomiast Moja Kopia, jako że jeszcze nie jest uzalezniona od ziarnistego napoju, zamawiała latte.W ofercie występowało latte fiołkowe, ale dziewczyny namówiły ją na latte o smaku gumy balonowej. Dała mi "załyczyć" - ja, która uwaza, ze kawy cukrem a miłosci małzenstwem nie należy niszczyć. natomiast to balonowe latte... najpierw wspomnienie dziecinstwa i smak najlepszej balonówki jaka była (Donald, miała w srodku obrazki) a póxniej łagodne rpzechodzenie w smak kawy, która absolutnie nie jest mocna.
Tak wiem, latte z definicji jest słabsze, ale chyba nie byłyscie w tych kawiarniach, w których ja byłam....

 

 Moja Kopia przed Cafe Mała - torba na ramieniu to oczywiscie zakup w Sandomierzu, łamała się nad tą torbą, jak Cygan na zegarek

Kobiety lubią diamenty...parafrazując słowa filmu. Ziemia sandomierska natomiast ma "swoje" diamenty. To krzemienie pasiaste, występujące tylko tutaj. Na ulicy zamkowej, naprzeciwko pracowni Cezarego Łutowicza, propagatora tego minerału, znajduje się "pomnik" krzemienia. Duży minerał, oszlifowany, wkomponowany w metal. Taki..pierścień dla gigantów. Dotknięcie krzemienia, trzymanie go, posiadanie ozdób z tymże minerałem, podobno gwarantuje szczęście. Nie omieszkałyśmy go głaskać przez kilka chwil (zakupiłam też gustowny wisior krzemieniowy)


I ostatnie miejsce, które zobaczyłyśmy, to Ucho Igielne, dawna furta dominikańska. I jakoś mi się skojarzyło: "Pierwej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogacz dostanie się do Królestwa Niebieskiego". Ironia losu?

 

 My z Kopią nie jesteśmy wielbłądami, ale przez ucho przeszłyśmy....

A potem już wracałyśmy do domu.....



  Zdjęcia z trasy, robione przez Moja Kopię.

Sandomierz jest reklamowany, przyznaję, ale reklama jest jak najbardziej na miejscu. W ogóle: Ziemia Kielecka, Sandomierska, a zapewne i Lubelska są nieodkryte dla polskich turystów. Zapewne znają podstawowe zabytki Egiptu, Włoch (jeśli wykupią wycieczki fakultatywne), ale nie potrafią wymienić "cudów" w nas... Pozdrawiam.



środa, 30 lipca 2014

Sandomierz - dzień drugi.

Pogodowo drugi dzień w Sandomierzu miał być burzowy. Miał być. Spałam obok okna, a ze na nowym miejscu, więc obudziłam się dość wcześnie. jednak nie zrywałam się z łóżka - spokojnie poczytałam książkę, potem zaparzyłam kawę. Później poleciałam po bułki na śniadanie - urok mieszkania w centrum miasta.
Z Panią Ewą - lokatorką z piętra - omawiałyśmy spokojnie co warto zobaczyć, a co ignorować. Ona była dłużej w Sandomierzu i we wtorek wyjeżdżała do domu, do Warszawy. Tak na marginesie, poprzedni wieczór rozmawiałyśmy o sobie, opowiadała nam, jak stan wojenny zastał ją w Algierii i tam załatwiała sobie kontrakt, aby móc pracować. To normalnie załatwiało się  w Polsce i przy nieziemskich znajomościach i uruchomieniu kontaktów. Jej udało się to o dziwo załatwić w Algierii i miała możliwość pracować tamże jako stomatolog. dodała ze śmiechem, że po arabsku potrafi powiedzieć: "Otwórz buzię, zamknij buzię"
   Po pożegnaniu się, wyruszyłyśmy z Moją Kopią na zwiedzanie. Zaczęłyśmy od Wąwozu Królowej Jadwigi. Sandomierz położony jest na wzgórzach lessowych, które miejscami są wypłukiwane przez wodę. Takim właśnie przykładem erozji jest ów wąwóz.

 wejście do wąwozu
Dzień był ciepły, można powiedzieć - upalny. A my, jak te blondynki, nie skojarzyłyśmy, ze wąwóz jest otoczony drzewami liściastymi  i jednocześnie jest sferą wampirowych komarów. Bo to nie były zwykłe komary  to były komary - zombie. Dlatego zdjęcia z wąwozu nie są wycyzelowane. nie miałyśmy czasu ustawić aparatu, bo prawie słyszałyśmy, jek te krwiożercze bestie zwołują się: "E...dziewczyny, są nowe ofiary, dajemy. Pamiętajcie, delektujemy się, a nie wypijamy do końca!"





korzenie drzew porastających wąwóz - tu świetnie wypłukane przez wodę, przywołują na myśl las namorzynowy.


Wąwóz nie jest zbyt długi. Mu zwiedzałyśmy go od strony kościoła św. Pawła w stronę Wisły. Szłyśmy "z górki", wygodniej. Ale byłyśmy zadowolone, gdy wreszcie pozbyłyśmy się "koarów - zombie".
A ze byłyśmy nad Wisłą, poszłyśmy na przystań, aby móc podziwiać Sandomierz od strony Wisły. Płynęłysmy stateczkiem - barką, niezbyt dużym, ale i cena była przystępna - 10 złotych od osoby. Dodatkowo współwłaściciel stateczku opowiadał ciekawostki nt. Sandomierza. Pokazał nam np wyjście z lochów, które znajdują się pod wzgórzem zamkowym. Po wojnie lochy te były jeszcze czynne, nie tylko dla skazanych ale np mieściła się tam pralnia więzienna. Wejście te jest niepozorne, przy wyższym poziomie Wisły jest zalewane. Wdałam się w rozmowę z "kapitanem", który dodatkowo opowiadał o ciekawostkach Sandomierza i okolicy. Pokazał wzgórze Salve Regina - miejsce wykopalisk, które wskazują na obecność osadnictwa na tych terenach już w 4,5 tys. lat temu, Góry Pieprzowe, najprawdopodobniej najstarsze w Europie.
To właśnie Góry Pieprzowe. Nazwa nie pochodzi od pieprzu, który mógłby być uprawiany na ich zboczach, tylko od okruchów skalnych podobnych do pieprzu.
Kapitan wspominał też co warto zwiedzić w Sandomierzu. Gdy wpływaliśmy do 'zatoczki" otworzonej na brzegu Wisły mijaliśmy wędkarzy, którzy cierpliwie "moczyli Kije" . Kapitan wspomniał, ze właśnie tutaj w Wiśle pływa sum ok 80 kg. widziało już go kilku, jednak nie można go złapać na wędkę, każda zrywa. Trzeba po prostu w kilku chłopa wypłynąć i złapać "na siatkę".
Nie wiem, czy chciałabym widzieć takiego suma podczas kąpieli w wodzie.

 panorama Sandomierz od strony Wisły.

Collegium Gostomianum, jedna z najstarszych szkół w Polsce.

Collegium początkowo było zespołem klasztornym zakonu jezuitów w XVII w.ufundowaną przez Hieronima Gostomskiego i rodzinę Bobola (tej od św. Andrzeja Bobli) Zachowane wschodnie skrzydło (początkowo były dwa skrzydła) od początku miało przeznaczenie szkolne. Najpierw jako szkoła jezuicką a później świecka . Do jego absolwentów należą m.in. : Julian Kawalec, piloci polscy w bitwie o Anglię, S. Młodożeniec, S. Szwarc - Bronikowski.
Po rejsie weszłyśmy na skarpę sandomierską, aby zwiedzić Dom Długosza (też polecił go nasz Kapitan). Wstęp do Domu wynosi majątek - dla mnie 6 złotych a ulgowy 3 złote... no wszystkie pieniądze świata


Budynek wzniesiony ok. XV wieku, w stylu późnogotyckim, ufundowany przez wychowawcę synów Kazimierza Jagiellończyka, ale i wybitnego historyka, kronikarza. Obecnie mieści się a nim Muzeum Diecezjalne, współtworzone rpzez K. Estreichera. Jednak zbiory jakie są udostępnione, to nie tylko przedmioty związane z kultem religijnym.
Nożna tam zobaczyć np fajkę Adama Mickiewicza, laskę szklaną, którą podpierały się damy w XVIII - XIX wieku (bardziej do ozdoby ta laska), kosmyk włosów Napoleona itp.
Mnie natomiast zachwyciły..nie, to niewłaściwe słowo, wzbudziły szacunek trzy eksponaty. Pierwszy to Krzyż Grunwaldzki, zdobyczny, spod Grunwaldu, ofiarowany przez Władysława Jagiełłę. A niezwykłość tego eksponatu polega na tym, ze zawiera w sobie fr. Drzewa Krzyża. 

 Krzyż Grunwaldzki

Drugi eksponat to rekawiczki królowej Jadwigi (małżeństwo Jagiellonów było wyjątkowo hojne dla Sandomierza ). To podobno podziękowanie za wyciagniecie jej z zaspy śnieżnej.
- A jak ja odśnieżam wjazd przez cała zimę, to mi nawet jednej rękawiczki nikt nie podaruje-

 

 Nie wiem, czy widoczne jest to na fotografii... ale w dolnym lewym rogu gabloty zawierającej rękawiczki widoczne są łupiny orzecha włoskiego. Podobno owe rękawiczki, gdy się poskłada, mieszczą się w łupinie orzecha włoskiego, gatunek sandomierski

I ostatni eksponat to księgi liturgiczne. Ich wielkość, iluminacje, sposób zapisu.

 Jedna z ksiąg, stojąca na pulpicie muzycznym w sieni Domu. 

Gdy wychodziłyśmy z Domu, siedzący przy wejściu ksiądz (zapewne pełniący dyżur) zachęcił do zwiedzenia wystawy w piwnicach. I tu zaczyna się inne oblicze Sandomierza.
Sandomierz zaliczany był do miast "królewskich" (obok Krakowa i Wrocławia), zamek sandomierski powstał na zlecenie Kazimierza Wielkiego, zatem nie należy się dziwić, ze i w tym mieście pojawili się Bracia Starsi w Wierze,  czyli bez stosowania metafor - Żydzi. Z dokumentów historycznych wynika, ze właśnie tu znajdowała się największy i najbogatszy ośrodek żydowski.
Zatem nie sposób oddzielić ich historii od historii całego miasta.
I tego właśnie dotyczyła wystawa w piwnicach. Stare zdjęcia, listy, wspomnienia. Wskazywanie miejsc, gdzie kiedyś znajdowały się domy, kirkut, synagoga. Kilka zdjęć synagogi. I tłumaczenie symboli hebrajskich. Naprawdę - wystawa piękna, dająca do myślenia.

Następne miejsce, gdzie warto wejść w Sandomierzu, to podziemna trasa turystyczna. Wejście do niej znajduje się na bocznej uliczce od Rynku (ul. Oleśnickiego). Nawiasem mówiąc: na tej uliczce umiejscowiony jest "filmowy" komisariat z "Ojca Mateusza"
Podziemna trasa to system XIV i XV wiecznych piwnic w których kupcy przechowywali towary. Wejście do trasy jest o wyznaczonej godzinie z przewodnikiem, koszt - jeśli dobrze pamiętam - 10 i 6 złotych. Można sprawdzic na stronie internetowej. 
 Prace nad ta trasą trwały w latach 50 - 60 ubiegłego wieku, wykonywali je górnicy z kopalni śląskich, stosując zabezpieczenie przed zawaleniem się podziemi typowe jak w kopalniach węglowych. Sandomierz położony jest na wzgórzach lessowych (7 wzgórzach - niczym Rzym), dlatego tez często dochodziło do zapadania się gruntów. Aby tego uniknąć stworzono właśnie takie zabezpieczenia. 

 podziemne korytarze

 Dama w spodenkach (zamiennik Białej Damy)

Większość korytarzy zabudowano współczesną cegłę, tylko we wnękach dostrzec można te średniowieczną

 Po wyjściu z podziemi (lapidarium w Ratuszu) poczłapałyśmy na kirkut.A właściwie na pozostałość po nim. Pierwotnie kirkut znajdował sie miedzy ulica Dolne Podwale a Tatarską (czyżbyśmy mieszkały na cmentarzu), później został przeniesiony na ulicę Suchą. Dzis znajduje sie na nim pomnik - piramida z ocalałych po II wojnie  macew. Jest to hołd oddany pomordowanym Żydom .

macewy, to co z nich pozostało, wmurowane w mur kirkutu

piramida - pomnik -  z ocalałych macew

 jedyna macewa w języku polskim

Na macewach czesto powtarzajacym się symbolem jest lew - znak plemienia Judy.
Kirkut mały, ale jakże pełen "westchnień". Szkoda tylko, ze jakoś nie wszyscy potrafią zrozumieć różnorodność ludzkiego pokolenia ("I naucz nas, ze pod Twym niebem nie masz ni Greka ni Rzymianina")

Wracałyśmy zmęczone na Stare Miasto. Miałyśmy w planach wejść na taras widokowy na Bramie Opatowskiej. Ale jednak wizja ponad 100 schodów działał na nas dokująco. Przeszłyśmy na obiad w restauracji Oriana,  a później do naszej ukochanej Cafe Mala (o niej później, bo to historia na osobny wpis).
Oczywiscie sfotogrofowałam Rynek ponownie, uwieczniając jeszcze zakotwiczone niebo.

 tu na rowerze zjeżdza ojciec Mateusz

 zakotwiczone niebo

Zmęczone powlokłyśmy się do domu. Jak dobrze, ze znalazłam noclegi tak blisko Rynku.