poniedziałek, 28 lipca 2014

Sandomierz

Do Sandomierza przymierzałam się już jakiś czas. A w maju - czerwcu ten plan dojrzewał we mnie, niczym czereśnie. Po zeszłorocznym wyjeździe nad morze, kiedy to znowu dostałam zdjęcie z fotoradaru, stwierdziłam, ze jak na razie morza mam dość. Czas pozwiedzać coś bliżej. Wybór padł na Sandomierz. Nie dodam, ze duży wpływ miał tu serial "Ojciec Mateusz", którego akcje rozgrywa się w tymże mieście. Trasa niezbyt daleka, ok 4 godziny jazdy spokojnej, z podziwianiem widoków, dodatkowymi przystankami.
Początkowo mieliśmy jechać wszyscy - Moja Kopia i Facet . Ale ten ostatni coś podgrymaszał - a to tylko Sandomierz, a to nie ma gdzie się wymoczyć ( w sensie:woda, basen). I wówczas Moja Kopia głosem nieznoszącym sprzeciwu postawiła sprawę jasno:
- Tato! krótka piłka: jedziesz z nami na trzy dni do Sandomierza, czy nie?
- Nie.
- No to my jedziemy same z mamą.
O dziwo, nie wyraził sprzeciwu. Zatem podeszłam do sprawy metodycznie, poszukałam noclegi w Internecie, które miały spełniać warunki: pokój w miarę przestronny, z łazienką, z aneksem kuchennym i blisko Starówki. I jeszcze niedrogi. I jak zwykle adres wyszukany na kocu okazał się najlepszy. Zadzwoniłam do miłej pani Ewy, która oferuje noclegi na ulicy Krępianki 1. Jednak stropiona stwierdziła, ze w tym terminie, który chcemy nie ma u siebie noclegów, ale umieści nas w drugim domu, który nie jest aż tak rewelacyjny, ale blisko Starówki. Dom mieścił się na ul. Tatarskiej 3. Gdy popatrzyłam na mapę, to z miejsca noclegowego miałam do Rynku rzut beretem. A gdybym poćwiczyła plucie na odległość, zapewne bez problemu zaplułabym. Zaklepałam nocleg i 21 lipca ruszyłyśmy rano samochodem do Sandomierza. Po drodze zatrzymałyśmy się na Nagłowicach, bo przecież to jak być w Rzymie i nie siedzieć na Schodach Hiszpańskich. Dom Ojca literatury polskiej - Reja z Nagłowic prezentuje się pięknie w zielonym otoczeniu drzew, z racji mojego wykształcenia zwiedziłyśmy wnętrza, rozwodząc się nad charakterem pisma Mikołaja. Ale czegóż wymagać od kogoś, kto wylatywał z kilku szkół, a wychowanie jakie otrzymał to "wychowanie domowe" ( czyli dostawał rózgą od ojca na kobiercu).


 fragment rękopisu Mikołaja Reja


 strona tytułowa z "Krótkiej rozprawy..."

główne wejście do dworku Reja

 


 dworek w otoczeniu drzew

Jechałyśmy też przez Jędrzejów gdzie znajduje się muzeum zegarów, apteczne. Jednak nie wstąpiłyśmy do niego, ponieważ po pierwsze primo: byłyśmy już w nim, a po drugie primo - był to poniedziałek, wówczas muzeum jest nieczynne.
Dojechałyśmy do Sandomierza ok 15. Nie spieszyłyśmy się, miałyśmy objazd, a że po drodze mijałyśmy masę sadów, zatrzymałam się i kupiłam morele po śmiesznej cenie 2 złotych za kilogram ( dziś widziałam za 6 złotych). Ziemia sandomierska to "zagłębie" sadownicze, wyznaczony jest tam tez szlak jabłkowy, który można przemierzyć samochodem lub pieszo.
 Nasz domek na Tatarskiej prezentował się nieźle

 
 to widok z tarasu

 salonik

widok z okna naszej sypialni na Starówkę

Był to domek usytuowany na skarpie, przy waskiej, jednokierunkowej uliczce, parterowy z poddaszem zaadaptowanym do zamieszkania. Do dyspozycji miałyśmy cały parter - kuchnię z cudnym starym kredensem i spiżarką. łazienkę, salonik i naszą sypialnię. Miał swój urok, choć nie lśnił nowością. Ale najważniejsze - był blisko starego miasta.
Rozlokowałyśmy się w pokoju i oczywiście zaraz ruszyłyśmy do miasta, uliczką w dół, a potem schodkami na skarpę, gdzie znalazłyśmy się zaraz przy Bramie Opatowskiej

 Brama Opatowska

To jedyna zachowana z czterech bram wchodzących w skład murów obronnych. Wzniesiona na zlecenie króla Kazimierza Wielkiego ok. 1362r. Na zwieńczeniu bramy (tu ucięte na fotografii) znajduje się taras widokowy z którego można podziwiać panoramę Sandomierza.

 

ulica Opatowska prowadząca do Rynku


 kamieniczki wzdłuż rynku widziane z wejścia ulicy Opatowskiej.

 


A tu już Ratusz, najbardziej charakterystyczny element Sandomierza. To właśnie tutaj często na rowerze jeździ ojciec Mateusz, grany przez Artura Żmijewskiego
Pierwszy dzień przeznaczyłyśmy na spacer po rynku, na podziwianiu jego zabudowy. W jednym z otwartych okien zauważyłyśmy takiego oto wilczura. Zdenerwowany szczekał na kogoś i uważał, ze dzieje się mu dziejowa krzywda, bo on tu się irytuje, a tam ktoś nie zwraca na niego uwagi.


Na rogu ulicy gen. Sokolnickiego tablica upamiętniająca postać Mikołaja Gomółki znanego przede wszystkim (przynajmniej dla mnie, Mojej Kopii) z komponowania muzyki do psalmów


  Ale ulica gen Sokolnickiego zapisała się w naszej pamięci z całkiem innego powodu. Moja Kopia odkryła na niej fantastyczną kawiarenkę - Cafe Mała.
 
 

 ulica z widocznymi krzesełkami Cafe Mała, a dom u wylotu ulicy na rynek po prawej stronie to właśnie dom Mikołaja Gomółki.

Sandomierz urzekł mnie uliczkami - małymi, wybrukowanymi, zadbanymi. Z ciekawości zerknęłam na podwórka - nic nie odbiegają od uliczek i samego rynku.



 


Boczna uliczka z rabatą przed kamienicą. Można,



I gołębie na rynku, wszędzie te same.

 Zeszłyśmy (choć właściwe będzie - weszłyśmy) na wzgórze zamkowe, które położone jest nad brzegiem Wisły.


 

Bulwar Piłsudskiego widziany z murów zamkowych. 



 Zamek pierwotnie był w kształcie czworokąta. Szwedzi, wycofujący się z Sandomierza wysadzili go w powietrze i pozostała tylko zachodnia część. Ale i tak prezentuje się okazale.



A tu jeszcze katedra widziana z dziedzińca zamkowego.

Na zakończenie dnia usiadłyśmy w jednej z kawiarenek. I dla szaleństwa zamówiłyśmy drinki. kelnerowi wytłumaczyłyśmy, ze nie chcemy zbyt mocnych, ale zdajemy się na niego. Chłopak stanął na wysokości zadania. Ja dostałam z pomarańcza i żurawiną, Moja Kopia z gruszka i cytryną.


Zmęczone dowlokłyśmy się do naszego domeczku na Tatarskiej. Czekał nas następny dzień pełen wrażeń i niespodzianek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz