We wtorek, po zwiedzeniu Domu Długosza poszłyśmy tam na kawę, tzn. lette frappe miętowe wypiła Moja Kopia, a ja zamówiłam smoothie detox. To była już kolejna nasza wizyta, wiec zaczynałyśmy pogrymaszanie, czyli wybieranie czegoś innego. Stojąc przy ladzie, po drugiej stronie, zobaczyłyśmy..ksieżniczkę, Hanię, która w samych majteczkach (koszulka się suszyła), zmywała naczynia.
księżniczka Hania
nie zmywała jednak spokojnie, tylko prowadziła ożywioną konwersacje. Tak, nie rozmowę, a konwersację. Odpowiadała pełnymi zdaniami wielokrotnie złożonymi. tłumaczyła spokojnie, ze musi tutaj zmywać, bo nie poradzą sobie z taka ilością brudnych naczyń. My zamówiłyśmy swoje napoje i wyszłyśmy przed Cafe, aby złożyć zwłoki na krzesłach ustawionych na chodniku. Jakież było nasze radosne zdziwienie, gdy po chwili pojawiła się Hania ze zmiotką i szufelką. Jej praca przeniosła się przed Cafe. Oto zdjęcia relacjonujące:
A sama Cefe Mała.... jest cudownym miejscem w Sandomierzu, z lekka nutą nowoczesności ( intensywna barwa ścian i mebli, wykorzystanie dekoracji plakatowo - komiksowej - coś jak pop art).
wnetrze Cafe Mała w zdecydowanych kolorach
Cudowne dziewczyny, które serwują rewelacyjna cappuccino. Cóż w nim rewelacyjnego? No właśnie to, zer nie miało pianki, ale same było pianką - lekka przenikająca smakiem kawy i spienionego mleka. I smak kawy nie był ciężki, mocny, wyrazisto - kwaskowy lub goryczkowy, ale lekki niczym pianka, puch. Takie właśnie poranne obudzenie się. I cena też przystępna, ok 6-9 złotych (nie pamiętam dokładnie)
Natomiast Moja Kopia, jako że jeszcze nie jest uzalezniona od ziarnistego napoju, zamawiała latte.W ofercie występowało latte fiołkowe, ale dziewczyny namówiły ją na latte o smaku gumy balonowej. Dała mi "załyczyć" - ja, która uwaza, ze kawy cukrem a miłosci małzenstwem nie należy niszczyć. natomiast to balonowe latte... najpierw wspomnienie dziecinstwa i smak najlepszej balonówki jaka była (Donald, miała w srodku obrazki) a póxniej łagodne rpzechodzenie w smak kawy, która absolutnie nie jest mocna.
Tak wiem, latte z definicji jest słabsze, ale chyba nie byłyscie w tych kawiarniach, w których ja byłam....
Moja Kopia przed Cafe Mała - torba na ramieniu to oczywiscie zakup w Sandomierzu, łamała się nad tą torbą, jak Cygan na zegarek
Kobiety lubią diamenty...parafrazując słowa filmu. Ziemia sandomierska natomiast ma "swoje" diamenty. To krzemienie pasiaste, występujące tylko tutaj. Na ulicy zamkowej, naprzeciwko pracowni Cezarego Łutowicza, propagatora tego minerału, znajduje się "pomnik" krzemienia. Duży minerał, oszlifowany, wkomponowany w metal. Taki..pierścień dla gigantów. Dotknięcie krzemienia, trzymanie go, posiadanie ozdób z tymże minerałem, podobno gwarantuje szczęście. Nie omieszkałyśmy go głaskać przez kilka chwil (zakupiłam też gustowny wisior krzemieniowy)
I ostatnie miejsce, które zobaczyłyśmy, to Ucho Igielne, dawna furta dominikańska. I jakoś mi się skojarzyło: "Pierwej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogacz dostanie się do Królestwa Niebieskiego". Ironia losu?
My z Kopią nie jesteśmy wielbłądami, ale przez ucho przeszłyśmy....
A potem już wracałyśmy do domu.....
Zdjęcia z trasy, robione przez Moja Kopię.
Sandomierz jest reklamowany, przyznaję, ale reklama jest jak najbardziej na miejscu. W ogóle: Ziemia Kielecka, Sandomierska, a zapewne i Lubelska są nieodkryte dla polskich turystów. Zapewne znają podstawowe zabytki Egiptu, Włoch (jeśli wykupią wycieczki fakultatywne), ale nie potrafią wymienić "cudów" w nas... Pozdrawiam.
Piękna tęczowa torba, ja bym brała bez zastanowienia :)
OdpowiedzUsuńJak widzisz, Gosiu, torbę nosi na ramieniu, kupiłam jej i nawet nie dyskutowałam. A deseń cudny, wzorowany na tkaninach z regionu lubelsko - rzeszowskiego.
Usuń