Prawie miesiąc mija od ostatniego wpisu. Leń ze mnie. I to nie leń twórczosłowny, ale fotograficzny. Zdjęcia są, tylko nie chce się ich obrabiać. Od zeszłego tygodnia zwiększenie obowiązków w pracy, dodatkowe przyjścia w soboty. A żeby ambicji stało sie zadość, zgłosiłam się na szkolenia. Niby nic takiego, bo tych szkoleń to skolko ugodno mam. Ale to mam wyjazdowe. Kilkakrotnie wyjazdowe. Popołudnia muszę ściśle zaplanować, aby nie mieć pustych przebiegów.
Pogoda wreszcie wypłakała się i dziś pierwszy raz zaświeciło słonce...od tygodnia. Wcześniej tylko deszcz na przemian padał, lał, siąpił..... A w przyrodzie wiele zmian. Zapomniane już pierwsze listki które nieśmiało zazieleniły świat teraz rozpanoszyły się niczym kury na grzędzie. mlecze (mniszek lekarski) zmieniły swój stan skupienia na ulotnnoparasolowaty
Kwiaty jabłoni i czereśni juz dawno opadły z bieli, zostały po nich tylko wspomnienia
bzy uległy deszczom i ich kwiaty lekko utraciły na urodzie (tu jeszcze przed deszczami)
No i wreszcie azalie i różaneczniki - najpierw nieśmiało, a teraz okazuje się, ze część z nich już dawno potraciła kwiaty...
Szczególnie na tym ostatnim widać efekt deszczu.
I tylko ptaszyska , ledwie przestało niebo płakac uznały, że można przyuważac czereśnie i byc pierwszymi zbieraczami.
Tutaj jeden z pyszczących. Siedzi toto nastroszone i pyskuje. Już nic to, ze w ciągu dnia..ale dlaczego bladym świtem? Szczególnie rano słyszę kosa, a później ziębę. Bo sikory, które mają gniazda wokół domu (dwie budki lęgowe i zaanektowana stara lampa drogowa), już się nie liczą.... A swoja drogą - obserwowałam je kiedyś przy pracy, tj. karmieniu młodych. Uwijają się jak w ukropie naprzemiennie donosząc smakołyki swoim pociechom. Jednak dzieckuny, czy to ptasie, czy ludzkie, są zawsze wymagające uwagi i poświęcenia.
Robi pani piękne zdjęcia, a pani blog to wręcz balsam dla duszy...
OdpowiedzUsuńOby tylko tak dalej : )