Jestem, pracuję, działam.
Rósiofy sweter przeszedł kilka reinkarnacji. Dzis niczym Penelopa, prułam go kolejny raz, bo moja Kopia stwierdziła, ze nie chce takiego modelu. Zatem zapowiedziałam, ze robię to ostatni raz, a od teraz robię go "po swojemu". O dziwo, model uzyskał akceptację.
Niestety, nie mam więcej włóczki (bo kupiłam tylko jeden motek), wiec dziś pojechałam do pasmanterii. Ale nie do tej w której zazwyczaj się zaopatruje. Wymaganego koloru nie dostałam, ale zapatrzyłam się na inne , "modliłam się" do nich. Dylematem był również wybór koloru, bo każdy był taki, ze chciało sie go mieć. W końcu wybór padł na melanż granatowoturkusowofioletowy. Niestety, były tylko dwa motki, ale znalazłam takie na Internecie, więc zamówię bez problemu brakujaca ilość.
Powyżej umieściłam zjecie swetra ( a przynajmniej jego ostateczną wersję). Wrabiam wzory, bo zbyt nudno machać drutami tylko oczka prawe lub lewe. Doszłam już dawno do wprawy i nie muszę stale patrzeć na wzór, który dziergam. Mogę wówczas oglądać sobie filmy. A konkretnie kryminały skandynawskie.
Jestem nimi...zafascynowana/oczarowana. Chyba juz wcześniej o nich pisałam. W poszukiwaniu ciekawych tytulów znalazłam stronę, na której Miły pan wyłożył, dlaczego są one inne niz hollywoodzkie produkcje.
Jeszcze "Autor-widmo" Polańskiego jest podobny w klimacie do tego co oglądam. A obejrzałam ostatnio:
"Niemieckiego Bękarta", "Kaznodzieję". "Ofiary losu", "Kamieniarza", "Burze na krańcach ziemi" (ten ostatni z Izabelą Scorupco). Już nie dodam, że Scorupco miała na sobie dość ciekawy sweter w jednej ze scen, który to stał się przyczyna zakupienia włóczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz